(Proponuję Czytelnikom dokładnie przeczytać pytanie dotyczące finansowania partii politycznych. I zwrócić uwagę jak zostanie sformowane!)
Głównym argumentem za JOWami ma być to, że rozbiją one aktualny system partyjny i odbiorą władzę liderom partyjnym. O ile to drugie może być prawdą, to co do pierwszego należy mieć zastrzeżenia. W Stanach Zjednoczonych, a więc w kraju stosującym JOWy Kongres jest w prawie 99% zdominowany przez dwie najsilniejsze partie: Demokratów i Republikanów.
Wybieranie w okręgach jednomandatowych wcale nie rozbija zabetonowanej sceny politycznej. Kto wie, czy nie jest odwrotnie i przyczyniają się do tego właśnie systemy proporcjonalne. W Izbie Reprezentantów Nowej Zelandii, wybieranej ordynacją mieszaną, jest obecnych aż siedem partii. W czasach, gdy stosowano JOWy dominowały dwa ugrupowania.
Jeśli tak bardzo chcemy „przewietrzyć” parlament, to są do tego inne środki. Moim zdaniem lepsze.
Co tak naprawdę zabezpiecza aktualną partyjna układankę przed konkurencją? Przede wszystkim próg wyborczy. Trzeba znieść klauzulę zaporową lub przynajmniej radykalnie ją obniżyć z 5% do 1% albo jeszcze mniej. Aby pokonać pięcioprocentową barierę potrzeba ogromnych środków i poparcia mediów. Mało kto spośród osób niezwiązanych z sitwą ma do tego dostęp.
Kolejna gwarancja uprzywilejowanej pozycji to zwrot za koszta kampanii, powszechnie zwane u nas dotacjami dla partii politycznych. Jak mniejsze ugrupowania i ruchy mogą wygrać z wielkimi partiami mającymi „bonus” w postać dodatkowych (zrabowanych podatnikom) pieniędzy? No nie mogą. A nawet jeśli jakimś cudem do Sejmu dostaliby się ludzi uczciwi, którzy dobrowolnie by się tych środków zrzekli, to również nic by to nie dało. Oni się zrzekną, ale pozostali nie. I tym samym pieniędzy na działanie mieć nie będą, a pozostali będą je mieć. I kogo będzie później stać na kampanię wyborczą? Ano właśnie. Dlatego należy ten zwrot za kampanię, moim zdaniem, po prostu znieść.
Dodatkowo można także znieść procedurę uzupełniania składu Sejmu w trakcie kadencji. Obecnie jeśli poseł zrzeknie się mandatu na jego miejsce wchodzi ktoś inny z jego listy. To sprawia, że możliwe jest wstawianie na listy znanych twarzy po to, aby w Sejmie umieścić innych ludzi. Samo to, że ktoś „ciągnie” listę złe nie jest o ile „ciągnący” sam do parlamentu wchodzi. Podobnie gdy zrzeczenie się nastąpi w trakcie kadencji. Także nie powinno się uzupełniać składu Sejmu osobą z listy.
Sam nie wiem jeszcze, jak zagłosuję w referendum (o ile do niego dojdzie) i czy na nie pójdę. Coś mi jednak mówi, że zmiana ordynacji niewiele tak naprawdę zmieni.